HEJKA TU MADZIA 2020

niedziela, 5 listopada 2017

Życie na emigracji...

Życie na emigracji...

Zawsze chciałam wyjechać. Mieszkać daleko od rodziny, odwiedzać ich raz na jakiś czas, przesyłać paczki, dzwonić na urodziny... Ale wyszłam za mąż, urodziłam pierwsze dziecko i zostaliśmy w rodzinnym mieście, a myśli o tym że mogłabym zamieszkać gdzieś na drugim końcu Polski, czy Europy, najzwyczajniej poszły w kąt. Jednak wszystko potoczyło się nie tak jak powinno. Dzięki dwóm dobrym pracą jakie z mężem mieliśmy, mogliśmy sobie całkiem dobrze radzić. Ale przyszło drugie dziecko, a niedługo po nim początek problemów w pracy męża, aż ostatecznie było jasne, że musi szukać nowego stanowiska. I szukał, szukał... dla nauczyciela nauki jazdy z 6-letnim stażem nie było jednak nic, zupełnie nic na rynku pracy. Po tym jak narodziła się u męża myśl o wyjeździe, wszystko potoczyło się szybko. Po miesiącu żegnałam go razem z dziećmi, wszyscy zalani łzami. Nie mieliśmy wyjścia na tamten czas.
Jest wiele mężczyzn pracujących w Niemczech, którzy zagnieździli się już w pracowniczych mieszkaniach lub wynajętych z kilkoma kumplami, odwiedzają rodziny sporadycznie, one ich za to prawie wcale i tak sobie żyją. Wystarczająca pula pieniędzy płynie co miesiąc na konto żony i dzieci, nie ma co narzekać. Taki stan odpowiada wielu. Mi też pięknie było przez dwa lata dysponować przesyłanymi przez męża pieniędzmi, których starczało na wszystko co potrzebowałam. Ale wszystko do czasu. Dla mnie rozłąka z mężem i to, że zostałam z dziećmi - pomimo rodziny z każdej strony - sama, nie dawało spokoju, dlatego postanowiliśmy o przeprowadzce. Byłam zadowolona z mojej decyzji, wszyscy byliśmy. Wręcz z kipiącą dumą oznajmiałam kolejno w szkole, przedszkolu, banku... , że wyjeżdżam na stałe do Niemiec.
Zderzenie z rzeczywistością sprowadziło mnie na ziemię. Nie od razu. Po kilku miesiącach pobytu w Niemczech, kiedy zupełnie zatraciłam wcześniejszą euforię. Ewidentnie dało się odczuć w miasteczku, do którego się przeprowadziliśmy, że mają nas za obcokrajowców, za gorszych, za tych ze wschodu. Usłyszeliśmy nawet od jednych sąsiadów, że inni powiedzieli o nas  scheisse Ausländer. Pomimo, że oboje z mężem znaliśmy niemiecki, szokiem dla nas było, że wszyscy dookoła mówili po bawarsku i często nawet nie potrafili, albo nie chcieli wytłumaczyć nam co mają na myśli, po niemiecku, czyli w Hochdeutsch. Mój pierwszy szef, u którego się zatrudniłam, kiedy zwróciłam mu raz uwagę, czy mógłby zwracać się do mnie w Hochdeutsch, bo nie rozumiem zbytnio bawarskiego, był oburzony. Odburknął, że mogę zapomnieć i że jestem na Bawarii, muszę nauczyć się bawarskiego. Dziś rozumiem dużo więcej po bawarsku, choć nie próbuję nawet po bawarsku mówić, bo było by to z pewnością godne pożałowania. Uważam jednak, że choć większość Niemców jest pozytywnie nastawiona do obcokrajowców, to jednak zawsze znajdą się osoby, które mają się za lepszych i bardzo lubią podkreślać to na każdym kroku.  Tym istotniejsza jest nauka języka. Bo im więcej się potrafi, im lepiej zna się język, tym bardziej Cię szanują.

I muszę odszczekać to czego kiedyś tak bardzo chciałam. Co wydawało mi się zawsze takie cool. Życie bez rodziny - choć mając tą najbliższą przy sobie - jest cholernie ciężkie. Tym bardziej, kiedy miało się zawsze świetny kontakt z rodzicami i siostrami... Brakuje ich mi tu bardzo. Mamy skype i telefon, ok. Wykorzystujemy oczywiście najnowszą cudowną technologię, jak tylko się da. Ale to nie to samo. Czuję czasami ogromną potrzebę, żeby się komuś wygadać, wypić wspólnie kawę i pojechać razem na zakupy, czuję ogromną potrzebę, aby moje dzieci spędziły czas z dziećmi mojej siostry, powygłupiały się razem i miały tak głupie pomysły razem jak ja kiedyś z moimi kuzynkami i kuzynami. Czuję ogromną potrzebę, aby być przy moich bliskich kiedy wychodzą na jaw ich problemy zdrowotne, kiedy trafiają do szpitala, albo gdy druga osoba zamartwia się sama w domu. Brakuje mi moich bliskich. I myślę o nich bardzo często. A kiedy moja córka po raz tysięczny pyta mnie, czy jak będzie miała 18 lat, może wrócić do Polski, jest mi ogromnie przykro. I nie wiem, czy bardziej dlatego że widzę jak ją ciągnie do Polski, czy dlatego, że zdaję sobie sprawę, że sama najchętniej wróciłabym z nią. Życie na emigracji nie jest łatwe. Trzeba znaleźć sobie jakiś cel i tego się trzymać. Jeśli uważasz, że jesteś słaby, że nie dasz rady, że są lepsi, życie na emigracji ugruntuje Cię jeszcze bardziej w tym przekonaniu. Dlatego, aby nie zwariować, i nie myśleć wciąż o poddaniu się, należy myśleć o sobie inaczej, lepiej i wierzyć, że się potrafi! Nawet jeśli inni jeszcze tego nie dostrzegli.
Zawsze byłam fanką śledzenia życia politycznego w Polsce i za granicą. Żadną zagorzałą zwolenniczką jakiejkolwiek partii, raczej obserwatorem sceny politycznej z racji moich humanistycznych ciągotek i odwiecznego zamiłowania do historii i wiedzy współczesnej. Wciąż prawie co dzień czytam o tym co się dzieje w polityce w Polsce i oglądam przez internet wiadomości z dnia poprzedniego. I szczerze mówiąc nie widzę kompletnie warunków do powrotu do kraju. Nic się nie zmieniło od czasu mojego wyjazdu, nic nie zmieniło się na tyle, aby emigrantowi opłacało się wrócić do kraju i godnie żyć. A nie ma nic gorszego od niepewności - o pracę, pieniądze...
Nie potrafię pojąć ludzi na emigracji, którzy kipią niechęcią i wręcz obrzydzeniem do kraju i ludzi, w którym obecnie żyją. Krytykują wszystkich i wszytko, a przecież nikt ich ani nie zapraszał, ani nie trzyma na siłę.
Ja doceniam ten kraj za to, że daje mi o wiele więcej możliwości, a niżeli miałam w Polsce. Praca, nawet ta nie do końca moich marzeń, jest godnie płatna. Możemy pozwolić tu sobie na więcej, nie martwimy się o pieniądze, tak jak to było miesiąc w miesiąc w Polsce, a na jesień wykupujemy wczasy First Minute, nie obawiając się czy uzbieram resztę do lata. Tu nie płaci się nikomu za tytuł, ale za to jak pracuje. Bo to nie ważne, czy jesteś po studiach prawa czy po ogólniaku, ale idąc do pracy np. w księgowości, oboje dostaniemy tą samą stawkę. Tylko wyuczeni księgowi dostaną więcej. Za to w Polsce wciąż trwa moda na studia... byle tylko studiować. A potem idzie taki student medycyny jako kierownik do sklepu i mając blade pojęcie o czymkolwiek, dostaje pensję trzykrotnie większą od tego co dwoi się i troi na kasie. Bo skończył studia. Także aby awansować w Niemczech, nie wymagane jest wyższe wykształcenie - oczywiście na niektóre stanowiska owszem. Ale często doświadczenie w pracy i zaangażowanie otwiera drogę do awansu.

Mój mąż pomaga mi bardzo w tym, abym nie zwariowała na emigracji, abym bardziej w siebie wierzyła. On wie jak tego mi potrzeba - jego wsparcia. Bo choć kiedyś tak pewnie podjęłam decyzję o wyjeździe, której nie mogę powiedzieć, że żałuję, liczę wciąż, że kiedyś wrócę do mojego kraju. Razem z mężem i dziećmi. Nawet jeśli miało by to być dopiero za wiele wiele lat... Do tego czasu nie zamierzam jednak spocząć na laurach, ale starać się brnąć do przodu, spełniać się w pracy i w życiu prywatnym. Mam pełną głowę pomysłów i chciałabym krok po kroku starać się je realizować.  Trzeba mierzyć wysoko, mieć cel - żeby nie zwariować!



DOŁĄCZ DO NAS!!